We wrześniu ubiegłego roku z najszczerszej nienawiści do biegania postanowiłem pojechać do sklepu, kupić buty i niczym Forrest Gump wybiec z domu. Co prawda skończyłem biegać po niecałej godzinie i 10 km na liczniku, a po powrocie do domu zapisałem się na półmaraton, który przebiegłem tydzień później. Następnego dnia sprawdziłem kiedy odbywa się najbliższy maraton, zapisałem się na niego i pomimo trochę niesprzyjających okoliczności również udało mi się go ukończyć. Od tamtej pory hobbystycznie lubię sprawdzać się w wyczynach “wstając z kanapy”. Ostatnio chociażby wziąłem udział w biegu wikinga, a aktualnie patrzę w stronę triatlonu na odcinku olimpijskim.
Co ciekawe nawet nie byłem ostatni. Może nie powiedziałbym o sobie, że obchodziłem się bez wspomnianej zadyszki, ale na samolot dobiegnę. Określmy też ten punkt jako moją odpowiedź na inne wymaganie – zdolność do niemożliwego. Przy okazji też żadnej pracy się nie boję, a wręcz przeciwnie, w każdej chętnie się sprawdzę.